Jak zrobić sobie egzotyczną przygodę? Pojechać na Sri Lankę z dziećmi i rowerami. Tropiki i rowery –  tę kombinację wcześniej spotkaliśmy. Tropiki i dzieci –  nie raz, więc wydawało nam się oczywiste, że tropiki, rowery i dzieci też są wykonalne. Choć o samej Sri Lance nie wiedzieliśmy wiele, to zdecydowaliśmy się spakować sakwy Crosso, podpiąć przyczepkę z dwiema córkami w środku –  Hanką lat 4 i Marianką lat 1 i ruszyć w tropik leżący całe 6 stopni od równika! Rekonesans poczyniony przed wyjazdem w różnych źródłach przedstawiał, co następuje –  ruch niewielki i „cywilizowany”, główne drogi ze świetnymi asfaltami, gęstość miasteczek i wiosek zapewniająca dostępność noclegów i jedzenia, teren przystępny, a w góry można dostać się pociągiem. Jeśli dodać do tego piękne otoczenie, wszechobecną bujność w różnym wydaniu, ciepły ocean i plaże, to Sri Lanka wydawała się być krajem bardzo odpowiednim na podróż rowerową. Równocześnie rower był dla nas idealnym środkiem transportu. Lokalne autobusy i  busy odpadały  ze względu na skłonności dziewczyn do choroby lokomocyjnej.  Poza tym dziewczynki miały swój oswojony domek na kółkach – stałość w zmienności.
Sri Lanka by tuptam.pl
Wylądowaliśmy w okolicach Negombo na Zachodzie. Środkową część Sri Lanki zajmują góry do 2500m n.p.m., którym oczywiście nie mogliśmy odpuścić, Północ kryła w sobie „must see” i główne zabytki Sri Lanki, Południe piękne plaże. Co wybrać, mając 3 tygodnie, dwójkę dzieci w przyczepce, jak ustalić trasę? Nic prostszego (trudniejszego) – zaczepić pętlę, jak pajęczynę na kilku punktach –  atrakcjach przewodnikowych i pozwolić wiatrowi przygody wiać. I tak wyszło nam 500 km rowerem i 200 km pociągiem. Sri Lankę zobaczyliśmy głównie od pobocza i zrozumieliśmy, że to „po drodze” stało się esencją podróży, po prostu doświadczenie tropikalnej drogi na rowerach z dziećmi w przyczepce. Sri Lanka, mimo że niewielka, jest bardzo różnorodna. I tak w pierwszym tygodniu z wybrzeża jechaliśmy przez zielone pola ryżowe na przemian z tropikalną dżunglą, drugi tydzień to góry i plantacje herbaty, a w trzecim tygodniu droga wiodła wzdłuż gorącego wybrzeża z piaszczystymi plażami. Nasza trasa z grubsza wyglądała następująco:  Negombo – Kandy – Nuwara-Eliya – Ella – Tissamaharama – Hambantota – Weligama – Kolombo – Negombo.  Co wyróżniało naszą drogę?

Bujność

To był nasz największy zachwyt.  Soczysta zieleń, wiecznie żywa, ekspansywna, wijąca się roślinność, opanowująca każdy możliwy centymetr przestrzeni. Nachalność tej przyrody aż czasem przytłaczała. Zapatrzałby się człowiek w jakiś bezkres, a tu buch, znowu zieleń. Czasem jechaliśmy, jak w tunelu i myśleliśmy o tym, ile nas po drodze spotkało zmiennych, którym stawialiśmy czoła, a zieleń ciągle była z nami. Rower, dawał nam jedyną w swym rodzaju możliwość poznania tej bujności niemal namacalnie. Zastanawialiśmy się jak to jest mieszkać w miejscu, które rodzi owoce cały rok, gdzie jednego dnia jest wiosna, lato i jesień, gdzie codziennie grabi się listki, które ustępują miejsca kolejnym, pchającym się do słońca? Dla Hani to było zadziwiające, a palma stała się jej  ulubionym drzewem. Bujność miała różne kształty – wspomnianej palmy i gajów palmowych, gęstej dżungli, nienazwanych kwiatów i pól herbacianych. Zabujaliśmy się w tej bujności! Ale też po jakimś czasie brakowało nam horyzontu – ten pojawił się w górach wraz z polami herbaty.

Sri Lanka by tuptam.pl

Spotkania

Naszą drogę cechowało zdziwienie. Nie tyle nasze nową przestrzenią, co nami. Mamy w głowie tysiące zdziwionych min, tysiące niepewnych, zaskoczonych śmiechów za nami. Ten moment, kiedy doznawali olśnienia, że w przyczepce są dzieci – bezcenny . Spotkań mieliśmy bez liku, najczęściej tych krótkich, urywanych, czasem tempo pozwalało zareagować na „helooooł”, czasem tylko z daleka słyszeliśmy „baj baj”, czasem już nawet nie mieliśmy siły reagować. Woleliśmy spotkania indywidualne niż stadną ciekawość. Z grupą, która w tych szerokościach geograficznych tworzyła się z niezwykłą lekkością, trudniej było wejść w dialog. Czasem czuliśmy się, jak obwoźna atrakcja turystyczna. Tłumaczyliśmy zasady działania przyczepki, pokazywaliśmy nasze dziewczynki, jak siedzą zadowolone w swoim domku na kółkach. Myślę, że daliśmy Lankijczykom sporo radości tą „fanaberią turystyczną ”. Wyjazd z dziećmi w inne kraje zawsze stawia nas w trochę innym świetle – dla Lankijczyków byliśmy gośćmi szczególnymi nawet bez rowerów. Serdeczność i uprzejmość była w standardzie, natomiast najpiękniejsze  uśmiechy mieli dla naszych dziewczyn. Chcieli dotknąć, uszczypnąć w policzek, ponosić. W połowie wyjazdu dziewczynki były już oswojone z ciemną skórą i chętnie odwzajemniały szerokie uśmiechy mieszkańców Cejlonu.

Sri Lanka by tuptam.pl

Warunki drogowe

Pogoda zaskoczyła rowerzystów. Spodziewaliśmy się słońca i żaru, dlatego planowaliśmy jazdę głównie bardzo wcześnie rano. Okazało się, że najbardziej dokuczała nam zmienność pogody i monsun, który pograł nam na nosie. Miał być gdzie indziej, a lało praktycznie codziennie, najczęściej od 14. W górach zdarzały się całe deszczowe dni, na wybrzeżu całe słoneczne. Niełatwe jest życie rowerzysty tropikalnego na Sri Lance w takiej aurze – raz zwiewa przed wielką ulewą, drugi raz szuka cienia przed palącym słońcem. Ciągle coś w tej ekspozycji uwiera. Ale przyzwyczailiśmy się, że taka aura, a nie inna i kropka. A poza tym było gorąco, ale chyba znośnie, w porównaniu z innymi miesiącami. Przeklinany przez nas monsun, który wymuszał elastyczność i tak wystarczająco dużą w związku z podróżą z dziećmi, chyba jednak  uratował nam skórę. Było duszno, ale mimo wszystko jazda na rowerze dawała pewne ochłodzenie. No, chyba że jechaliśmy pod górkę. Upały, o które się martwiliśmy, dziewczynki zniosły lepiej niż my. Jeszcze przed wyjazdem wymyśliliśmy zacienienie przyczepki w postaci chusty zamocowanej nad nią niczym hamak.

Sri Lanka by tuptam.pl

Jeśli chodzi o nawierzchnię, to wstępny rekonesans poczyniony przed wyjazdem wskazywał, że powinno być całkiem nieźle. I potwierdziło się że drogi na Sri Lance są idealne dla przyczepki! Gorzej przedstawiały się pod katem ruchu ulicznego. Drogi główne na południowym-zachodzie są niestety dość tłoczne. Kiedy tylko „dość”, to można jeszcze jechać w miarę spokojnie podziwiając krajobraz. Kiedy jednak robiło się gęsto, to uwagę trzeba było przerzucić całkowicie na współtowarzyszy ruchu – szczególnie na tuk-tuki, które poruszały się podobnym do nas torem i zatrzymywały gdzie popadnie. Do tego dochodziły sytuacje, kiedy ktoś zaciekawiony mijającym go właśnie ufo zatrzymywał się, żeby ufo minęło go ponownie. Najczęściej stop następował tuż przed nami, wymuszając zatrzymanie i czekanie na bezpieczny manewr wyprzedzania, i w końcu mijanie ku uciesze ciekawskich oraz bardzo poruszanych pasażerów pojazdu. Poza tym czuliśmy się z przyczepką bezpieczniej niż w Polsce. Może z tego powodu, że wszyscy omijali szerokim łukiem ten dziwny pociąg rowerowy? Trudnych sytuacji mieliśmy właściwie tylko kilka. Taki był trzeci dzień  jazdy na trasie do Kandy. Upał, tłok, podjazd 400 m w pionie, a jak podjazd, to spalanie większe i spaliny.  Potem w Kandy przeszliśmy pierwszy intensywny kurs jazdy w azjatyckim „flow”. Czuliśmy się jak w ławicy, ale trochę się jej wyłamywaliśmy, przeciskaliśmy, uśmiechy słaliśmy, ręką machaliśmy, żeby gdzieś boczkiem czmychnąć, autobus co dymi wyprzedzić. Na najgorsze momenty zamykaliśmy dziewczyny szczelnie w przyczepce i wietrzyliśmy, kiedy nadarzyła się okazja. One nadzwyczaj dobrze znosiły muzykę drogi – nas czasem złościły intensywne trąbienia wyrażające pozdrowienia, bo dzieci własnie zasnęły, a te spały smacznie nie zważając na klaksony. Największy hardcore jednak to była stolica – godzinę byliśmy współtwórcami stołecznego korka, który szczelnie wypełniał ulicę. Sunęło po niej wszystko kilkoma rzędami, a boki nie ustępowały ulicy w gęstości.
Na drodze czekały nas więc niełatwe kompromisy – czy wybrać podrzędne drogi i spektakularne widoki, malutkie wioseczki zatopione w dżungli, odgłosy przyrody, których w końcu nikt nie zagłuszał i równocześnie podjazdy zwalające z nóg, czy wyprofilowane, szybsze drogi główne ze sporym ruchem ulicznym. Wybór był wypadkową wielu czynników, ale głównie kierowaliśmy się komfortem dzieci i czasem, którym dysponowaliśmy.

Sri Lanka by tuptam.pl

Rodzinnie

Kiedy o dzieciach mowa, to pomysł na taką przygodę, choć wielu wydawał się szalony, był dla naszej rodziny bardzo cennym doświadczeniem. Sri Lanka  to wyzwanie, któremu wspólnie podołaliśmy.  Nie ukrywamy, że wyprawa była dla nas, rodziców, wymagająca. Brakowało czasu na regenerację w tych trudnych warunkach klimatycznych, a przerwy w pedałowaniu nie były odpoczynkiem typu „palma z kokosem w ręku”, lecz wysiłkiem innego rodzaju. Rezolutna 13 miesięczna Mania wymagała aktywnego towarzyszenia w odkrywaniu lankijskich zakamarków, tropieniu piesków i podgryzaniu kamyków. Hania potrzebowała natomiast innej uwagi i wspólnego oswajania nowości. Był to  czas gromadzenia wrażeń i przygód, które do dziś  wspominamy. Tropiki to nowość dla wszystkich członków rodziny, więc i rodzice mogli podzielać dziecięcą radość odkrywania czegoś zupełnie innego, niż widzieli do tej pory. Hania poszerzyła swoją wiedzę o wielkości świata, gdy na globusie pokazywaliśmy, gdzie lecimy. I tyle ją dziwiło i tyle miała pytań. A dlaczego panowie na Sri Lance noszą spódniczki, a czy można wieźć 3 skrzynki równocześnie na skuterze, a czy tu też są Święta? A dlaczego te banany są małe? A czy tu w ogóle jest zima? I czy wszyscy na Sri Lance mają ciemną skórę? Manię najbardziej fascynowała jedna rzecz – pieski  A, że te przechadzały się czasem sporą grupą, to mała była zachwycona. I jeszcze jedno – uśmiechy! Po powrocie była bardzo zdziwiona, że nikt się do niej nie śmieje z daleka.  Najistotniejsze w podróży z dziećmi było to, co ważne jest i w domu, czyli podążanie za ich potrzebami i stwarzanie im poczucia bezpieczeństwa. Byliśmy blisko, wspólnie zbieraliśmy doświadczenie, wspólnie je przeżywaliśmy, co było dla naszej rodziny mocno spajające. Mieliśmy też rytm i rytuały, ulubione kołysanki i piosenki do słuchania, oswojone przedmioty. A przede wszystkim przyczepkę rowerową, w której siostry blisko, ramię w ramię, przemierzały nowe przestrzenie. Zadziwiały nas, jak w siostrzanej komitywie coś tam sobie gadały, przytulały, liczyły paluszki, dzieliły kawałkiem zbożowego ciastka, poiły wodą z bidonu. Zdarzały im się gorsze momenty, ale tych było zaledwie kilka.

Sri Lanka by tuptam.pl

*

Po wyjeździe wiemy, że ta kombinacja w tak krótkim czasie jest mocno wymagająca. Trzy tygodnie to mało, by tę śmiałą kombinację oswoić, by czas spędzony na miejscu rekompensował czas związany z logistyką, czyli przede wszystkim przygotowaniem zdrowotnym, sprzętowym, pakowaniem rowerów do samolotu. Trzy tygodnie to też krótko, by spokojnie rozsmakować się w drodze, by dobrze poznać jej niuanse i poczuć się swojsko, by zdziwienie, wspomniane na początku, przeszło w kolejną fazę. Chciałoby się głębiej wejść w lokalność, lepiej zrozumieć, ale zostanie z nami masa stop klatek z pobocza. Za krótko również, by przestawić się na tropikalny klimat. Dla podróżujących samodzielnie bywa uciążliwy, przy dodatkowym obciążeniu (rower) już jest wyzwaniem, a gdy dołożyć do tego jeszcze wydatek energii w związku z dziećmi to… wyzwanie mnoży się razy dwa. Tak więc długo po powrocie trawiliśmy intensywną akcję, rozkładaliśmy ją na części i układaliśmy w spójną całość w głowie z etykietką „lankijaska przygoda”.

Tekst i zdjęcia Justyna Bronowska (tuptam.pl)

    0
    Twój Koszyk
    Twój koszyk jest pustyWróć do Sklepu
      Kupony rabatowe