Kiedy kupowałam rower – myślałam o 2-3 dniowych wyjazdach w okolice Trójmiasta
Później chciałam pojechać na tydzień – w Polskę

Skończyło się na 26 dniach w Norwegii.

Dlaczego tam? Bo bezpiecznie, bo łatwo i szybko można się tam dostać, bo nie ma problemu z nocowaniem na dziko (taaak…) no i jest pięknie. Nieśmiało kupiłam bilety na samolot, po czym na majówkę pojechałam pierwszy raz w życiu pojeździć po górach – w Bieszczady. Później wypad na zlot podrozerowerowe.info i decyzja – jadę! Trasa wstępnie wybrana, sakwy spakowane, w drogę!

Przygodę rozpoczęłam w Trondheim. Na miejscu parę spraw mnie zaskoczyło. Rozbijać się z namiotem można wszędzie, byle nie bliżej niż 150m od domów, ale owe ‘nie bliżej’ wypadało na stromych skałach lub na polach uprawnych, ewentualnie wysoko w górach. Nocowałam więc zwykle na gospodarza, czasem na dziko, najchętniej podczepiając się do już biwakujących osób. Dzięki temu wieczorami miałam z kim porozmawiać, a i poczucie bezpieczeństwa większe. Zdarzyło się spać w pomieszczeniu gospodarczym przy oborze, nad fiordem, pod lodowcem, czy przy samej drodze – ruchliwej i w dużej miejscowości, ale jak zmęczenie przychodziło, to wystarczyło się położyć i sen sam przychodził. Miło wspominam wieczór z sakwiarzami z Rosji, czy też biwakowanie na parkingu z Polakami i Francuzem.

Parokrotnie zostałam przyjęta do domów – raz pytając po angielsku o możliwość rozbicia się z namiotem w ogrodzie zorientowałam się, że pytam Polaków, kiedy indziej zatrzymali się przy moim rowerze, przywitałam się po polsku, a oni zdziwieni zgarnęli mnie i nie wypuścili w trasę, a na koniec miły Norweg po krótkiej rozmowie zabrał mnie do siebie i spędziłam z jego rodziną 3 fantastyczne dni. Po drodze miałam też przyjemność porozmawiać z trampem z Australii, który mi trochę przemówił do rozsądku, dzięki czemu łatwiej mi się jechało. Parę osób ratowało mnie czymś do przegryzienia, czy też zwyczajnie zatrzymywaliśmy się porozmawiać. Ludzie są niesamowici, szczególnie gdy pogoda była gorsza – zawsze znajdował się ktoś miły i pomocny. A pogoda? Wiedziałam, że będzie padać, natomiast nie spodziewałam się, że na 26 dni pobytu bez deszczu będzie 1 dzień! Wszystko było mokre – w sakwach i na zewnątrz. Było to o tyle męczące, że trudno mi było zatrzymać się, by gdzieś odpocząć w ciągu dnia. Trawa, ławki, skały – nawet jak nie padało, to wszystko było mokre, albo było na tyle zimno, że ciężko się było zatrzymać na dłużej. W wyższych partiach gór temperatura zwykle wynosiła 4-5 stopni, a w dolinach było to często 11-13 stopni (lipiec!). Do tego po pierwszych dwóch dniach przyszły na tyle niskie chmury, że przez następnych kilka dni wjeżdżając powyżej 400m nad poziom morza widziałam tylko mgłę.

Na szczęście ostatni tydzień przyniósł sporo słońca, więc mimo bardzo silnego wiatru i przelotnych deszczy, mogłam się nacieszyć lepszą pogodą, a przede wszystkim znakomitą widocznością. Trasa, jaką zrobiłam widokowo jest znakomita. Fiordy, lodowce, góry, śnieg, skały, budownictwo i wiele, wiele innych. Podjazdy okazały się nie być takie trudne, bo choć są długie, to mają łagodne nachylenie. Zdecydowanie dobrym pomysłem był spacer pod lodowiec oraz na Preikestolen. Również dobrym pomysłem były dni odpoczynku, kiedy wiedziałam, że mam zapas czasu. Dzięki temu nie znudziło mi się bycie w drodze. Trasy w Norwegii są niesamowite. Wbite w ściany skalne, przecinające góry, długie mosty, czy fantastyczne tunele. Bo jaki sens jest budować serpentyny na ścianach skalnych, skoro można wydrążyć tunel wijący się jak sprężyna w dół.

Podsumowując – wyjazd oczywiście uważam za udany. Początki wprawdzie ciężkie, bo namęczyłam się na podjazdach a i tak niewiele widziałam, a do tego miałam masę małych awarii (rozwalony dzwonek, światło tylne, czołówka, problemy z hamulcami i przerzutkami, podarte spodnie, zepsuty sandał i najbardziej irytująca – awaria obiektywu). Później pogoda się zaczęła nieco poprawiać, spotkałam niesamowitych ludzi, aż na koniec nie chciało się wracać, bo tylko lepiej i lepiej było. Trasę zrobiłam prawie taką, jak zaplanowałam. Odpadła mi niestety Rallarvegen ze względu na zalegający śnieg, ale za to spędziłam cudowne dni nad morzem Północnym u rodziny Norweskiej. W marketach można się zaopatrzyć w smaczne jedzenie, które wcale nie jest droższe niż w Polsce. Sałatka ziemniaczana, dżem pomarańczowy i fiskebollar stały się moimi ulubionymi ‘potrawami’, które aż zakupiłam na powrót do domu. Trzeba tylko brać pod uwagę to, że w weekendy większość sklepów jest zamknięta, przez co raz w poniedziałek wyruszyłam dopiero po 10, a miałam wtedy najcięższy podjazd do pokonania i kryzys fizyczny. Gdy w końcu dotarłam do najwyższego punktu, chciałam złapać okazję, ale z racji dość późnej pory ruch był znikomy i jak na złość nikt się nie zatrzymał.

Wyjazd dużo mnie nauczył, nie tylko o podróżowaniu. Czy się bałam? Tak, że nie wytrzymają mi kolana ;) Wytrzymały, dopiero prawie 3 tygodnie po powrocie zaczęły dokuczać.

Autorka relacji: Magda Szymczuk

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0
    Twój Koszyk
    Twój koszyk jest pustyWróć do Sklepu
      Kupony rabatowe