Przemierzyliśmy Islandię niemal wszelkimi sposobami i środkami lokomocji- od samolotu po rower
Udowodniliśmy, że nie ma rzeczy niemożliwych
Palcem po mapie
Jesteśmy dwójką przyjaciół z dzieciństwa, a oprócz tego zawodowymi fotografami, którzy kochają sport. Pewnego razu wpadliśmy na szalony pomysł zorganizowania wyprawy na Islandię, nic w tym nadzwyczajnego, można by pomyśleć. Szkopuł w tym, że postanowiliśmy podróżować rowerami i sakwami zapakowanymi po brzegi sprzętem fotograficznym, puszkami z fasolką i tuńczykiem, za dom miał posłużyć nam super namiot ekspedycyjny. Wyruszyliśmy na Islandię szukać miejsc związanych z lokalnymi wierzeniami mieszkańców wyspy, okazało się, że większość z nich wierzy…w elfy! Tak, my też na początku nie mogliśmy uwierzyć, że elfy mogą spowodować wstrzymanie budowy autostrady lub pokrzyżować plany niejednego architekta. Dokument fotograficzny i rozmowy z mieszkańcami będą kwintesencją tego, co spotkało nas na wyspie.
Rower, sakwy, tona sprzętu i w drogę!
Zanim jednak wyruszyliśmy na wyprawę, trzeba było się porządnie przygotować i przede wszystkim zebrać pieniądze na wyjazd. Przez kilka miesięcy ciężko trenowaliśmy by przysposobić ciała do sporego wysiłku i zminimalizować kontuzje.
Udało się zebrać niezbędne środki na wyprawę, zdobyć patronat honorowy Czesława Langa, gościć w prasie, radiu i telewizji, opowiadając o przedsięwzięciu, udało się! Kupiliśmy bilety i dzięki pomocy wielu życzliwych osób mogliśmy wyruszyć w drogę.
Deszcz, wiatr, pot i łzy
Wszyscy, którzy znają charakterystykę klimatu i ukształtowanie terenu na Islandii, wiedzą, że wyprawa akurat na tę wyspę to nie jest bułka z masłem. My też wiedzieliśmy, że czeka nas miesiąc walki z ciężkimi warunkami atmosferycznymi i przede wszystkim z samymi sobą.
Po drodze spotykały nas przeróżne przygody, wówczas wydawało nam się, że przeszkody będą nie do pokonania, jednak dziś wspominamy je z uśmiechem na ustach. Mieliśmy masę szczęścia, a silne charaktery i bezgraniczne zaufanie pomogły nam w trudnych momentach.
Poznaliśmy lokalne zwyczaje, przejechaliśmy tysiące kilometrów, już wiemy jak to jest przez kilka dni podróżować w mokrym ubraniu i jakie to uczucie trzymać namiot w oczekiwaniu na zdmuchnięcie z powierzchni ziemi. Były momenty, gdy obawialiśmy się o dalsze losy wyprawy, ale za każdym razem udało się wybrnąć z tarapatów. Pewnego razu pękły szprychy w tylnym kole, byliśmy załamani bo wiadomo, na Islandii czasem ciężko o zdobycie wody zdatnej do picia lub spotkanie wyższych form życia niż mech, nie wspominając o serwisie rowerowym. Dopadła nas kontuzja kolana, kilka poważniejszych wywrotek, jednak za każdym razem udawało się wybrnąć z opresji.
Daliśmy radę
Spaliśmy między innymi w stajni, na owczym pastwisku, pod kościołem u stóp wodospadu, w ogródku u właściciela nadmorskiej tawerny, pod lodowcem, kąpaliśmy się w jeziorze na szczycie góry, nie sposób zliczyć tych wszystkich miejsc.
Mimo wielu trudów, jedno jest pewne, osiągnęliśmy zamierzony cel! Wyprawa się powiodła. Pojechaliśmy na Islandię by stworzyć wyjątkowy projekt fotograficzno-podróżniczy, nad którym wciąż pracujemy, efektem naszej pracy będzie cykl wystaw i publikacja albumu.
Tych, którzy chcieliby śledzić dalsze losy naszego przedsięwzięcia, zapraszamy na naszą stronę na Facebooku!