„Nawet najdalsza podróż zaczyna się od pierwszego kroku” – Gautama Budda (Siddhartha Gautama)
Zaplanowaliśmy sobie podróż Szlakiem Latarni Morskich znajdujących się na polskim Wybrzeżu. Trudno powiedzieć czy temu pomysłowi przyświecał jeden cel. Podróż / przygoda miała wiele wymiarów z jednej strony chęć poznawania nowego, udowodnienie, że postawiony cel można zrealizować należy tylko chcieć i być cierpliwym w jego realizacji. Pokazanie że jako osoby niepełnosprawne jesteśmy aktywni i potrafimy edukować innych. Jasne jest tylko jedno: Latarnie Morskie w ilości 14 sztuk, czas 4 dni, trasa bliżej nieokreślona stawiamy na przygodę … Słowo przygoda uwierzcie towarzyszyło nam każdego dnia :)
Rozpoczynamy w Gdańsku 15:02 kierunek Szczecin, wsiadamy najpierw do pociągu na Poznań, a dlaczego Poznań ? Bo inna trasa czyli przez Ustkę jest w rozsypce, remont od 7 maja :) ok. 18:20 jesteśmy w Poznaniu i przesiadamy się do pociągu na Szczecin. Kilka chwil i o 21:30 jesteśmy na miejscu, tu mamy nocleg u Wiesia i Irenki. Mega pozytywni ludzie z naszego Stowarzyszenia z oddziału zachodniopomorskiego. Po kolacji czas leci szybko na opowieściach I o IBD Day…nawet nie orientujemy się kiedy wybija 1 w nocy :), a o 5 mamy wstać, oj będzie ciężko…:)
Dzień pierwszy – 5:00 rano pobudka, ufff jakoś dało się wstać, szybka toaleta, wbicie się w stroje rowerowe, śniadanie i po pożegnaniu już ciśniemy na PKP, kierunek Świnoujście. Droga mija szybko w bardzo komfortowym pociągu, pełna automatyka prawdziwa Europa :) ok 9:20 jesteśmy na miejscu, stąd a dokładnie spod dworca PKP zaczynamy swój właściwy trip. Szybko obieramy kierunek i lecimy na pierwszą Latarnię, podobno najwyższą. Jesteśmy przed czasem ponieważ otwierają o 10:00, czas spędzamy na redukcji odzieży, montowaniu sprzętu, przepakowaniu sakw. Po otwarciu kasy i zakupieniu biletów wbijamy 300 stopni w górę, poszło szybko widoki fajne ale szału niema, bywało się wyżej :). Po zejściu przy kasie odbieram dyplom za wejście, zostawiam ulotki i jedziemy dalej. Kolejny cel Latarnia w Kikut, ze znalezieniem tej Latarni schodzi nam dłużej bo nie dość że ukryta w lesie to jeszcze zapomniana i nawet rasowi mieszkańcy mają problem by nam pomóc ją namierzyć. Wreszcie znajdujemy ją głęboko w lesie jest zamknięta, stoi w zupełnej ciszy. Kamienna Latarnia ma jakiś urok w sobie chociaż mniejsza od tej w Świnoujściu podoba nam się bardziej. Kilka zdjęć do archiwum i powrót przez las na trasę, kierujemy się do Latarni w Niechorzu, trasa bardzo przyjemna. Docieramy pod Latarnię, okazuje się iż jest remont, jesteśmy zawiedzeni nie można wejść, nie można zwiedzać. Poznajemy natomiast innych podróżników którzy właśnie dotarli pod jej podnóże, jest to ojciec z 3 dzieci :). Obładowany sakwami ciągnie przyczepkę z 2 dzieci plus w niej bagaż a koło niego jedzie syn na rowerze. Dowiadujemy się iż są z Krakowa, ich dzienny dystans to max 30 km a w domu maja jeszcze jednego brata ale jest bardzo mały i została z nim mama. Dzielimy się z dziećmi ostatnimi batonami które spełniają funkcję paliwa energetycznego i po chwili rozmowy ruszamy dalej w kierunku Kołobrzegu gdzie czeka na nas ostatnia Latarnia tego dnia i nocleg.
Dzień drugi -po szybkim śniadaniu na kwaterze udajemy się do portu na wschód słońca i kierujemy się w dalsza drogę, cel Latarnia w Gąskach. Przedzieramy się przez las, następnie drogi szutrowe i kolejne bezdroża. Po dotarciu na miejsce okazuje się iż mimo tak ciężkiej trasy (którą wybraliśmy) jest to bardzo uczęszczane i lubiane miejsce. Kawiarenka, sklepy z pamiątkami i mnóstwo turystów pieszych jak i rowerowych, zakupiliśmy tylko gorącą kawę i postanowiliśmy uciec, za duży gwar :). Jak się później okazało właściwa droga dojazdowa jest pełno komfortowa J. Latarnia w Darłowie chyba najmniejsza z dotychczas odwiedzonych, usytuowana jest w samym porcie, również jej nie zwiedziliśmy od środka ponieważ akurat była w niej wycieczka szkolna wiec niebyło możliwości, naprawdę bardzo mała budowla. Z Darłowa do Jarosławca jedziemy malowniczą ścieżką rowerową R10, której końca nie widać. Biegnie pomiędzy morzem a jeziorem Kopań, rewelacyjne wrażenie poruszania się jak po długim moście :). W Jarosławcu króciutki postój bo Latarnia zamknięta obsługa skończyła pracę grubo przed oficjalną godziną zamknięcia, widocznie mieli bardzo mały ruch. Ostatnia Latarnia którą odwiedzamy tego dnia to latarnia Morska w Ustce, również usytuowana w mieście w porcie. Ta jedna Latarnia była dla mnie bardzo tajemnicza do tej pory nie wiem co było tego powodem może zapadająca noc, może oświetlenie a może cisza przed burzą, która przyszła po kilku minutach od zakwaterowania się w pensjonacie …..
Dzień trzeci – bardzo wypoczęci, wyspani i pełni energii postanawiamy iż ten dzień będzie dniem, który będziemy długo wspominać :). Uwierzcie mi że tak było, już po wyruszeniu kompletnie nic się nie układało, błądzimy, mokniemy gdzieś w szczerym polu, walczymy z potwornym wiatrem. Zdeterminowani postanowiliśmy nie odpuszczać i atakować dalej, tym razem cel: Latarnia Czołpino :). Droga do niej również z przygodami bo pomyliliśmy zjazdy ale dzięki temu trafiliśmy na wielkie wydmy, gdzie zjedliśmy śniadanko, zwiedziliśmy tereny powojskowe i bunkry, których korytarzy nie było końca. Gdy w końcu odnaleźliśmy Latarnię okazało się iż wybudowano ją bardzo wysoko i trzeba się wspinać o wprowadzeniu rowerów oczywiście nie było mowy :). Latarnia znajduje się w urokliwym i cichym miejscu, ze szczytu jest widok nie do opisania trzeba tam porostu być. Po Czołpinie przyszedł czas na Stilo :) no i dnia ciąg dalszy. Postanowiliśmy kontynuować trasę szlakiem żółtym/pomarańczowym który prowadzi również przez urokliwy Narodowy Park Słowiński. Tubylcy powiedzieli, że są trudności z przejazdu skrótami przez ok 2 km ale później już jest droga z płyt i będzie ok. Uwierzyliśmy, jednak trudności te to kompletnie zalane łąki i bagna, kompletne „bezdroże / bez szlak) ale oczywiście nie poddaliśmy się i przez 2 km brodziliśmy boso w wodzie, torfie, błocie, trawie i między konarami :). Po 2 km okazało się iż płyt brak i musieliśmy nadrobić drogę, którą rzekomo właśnie sobie skracaliśmy, mam nadzieję kiedyś podziękować im za ten żart :). Za to w tym miejscu chcę podziękować serdecznie ekipie obsługi Stacji benzynowej Orlen z Główczyc, chyba uratowali nam życie, ciepła kawa i przemiła obsługa łącznie z możliwością umycia rowerów po bagnie okazała się bezcenna. Dalsza droga do Stilo w deszczu i przemarznięciu wydawała się nie mieć końca, Latarnię zdobyliśmy ok godz. 17:00, a gdzie tu jeszcze Rozewie i nocleg ?
Latarnia morska w Rozewiu zdobyta została dnia następnego czyli czwartego naszej wycieczki, pogoda jak marzenie słońce pali jak na patelni, pod Latarnią personel na leżaczkach się opala, ptaszki śpiewają tak właśnie powinno być :) Dzień zapowiada się pięknie czas wyruszyć do Jastarni ta Latarnia jest niedostępna do zwiedzania i co ciekawe posiada kopulę przeniesioną ze Stilo :). Po odpoczynku, uzupełnieniu płynów została ostania Latarnia na Helu :). Latarnia również usytuowana blisko portu, spotykamy tam przemiłą obsługę i Pana który opowiada o mieście, porcie i Latarniach.
W takim telegraficznym skrócie wyglądał przejazd Szlakiem Latarni Morskich, już teraz mogę powiedzieć iż było warto, było ciężko, ale przepiękne widoki, portów, miast, wiosek, plaż skompensowały z nawiązką zmęczenie, niedogodności i kontuzje. Dystans który udało się pokonać wg wskazań licznika to 550 km. Serdecznie polecamy te trasę, trasę Szlaku Latarni Morskich i zaznaczam należy się do niej nieźle przygotować.
Na koniec chcę podziękować w szczególności Edycie Gosieneckiej, Bartkowi Wiśniewskiemu za przygotowanie wyprawy i wsparcie, ponadto firmie Nestle, PharmaBest, chłopakom ze Zdrowy Rower, firmie Crosso oraz Zarządowi J-elita, bez tej ekipy wyprawa nie mogłaby się odbyć tym samym nie można by powiedzieć Stop wishing. Start doing!!!
Projekt posiadał Honorowy Patronat Prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.
Andrzej
p.s. po odwiedzeniu ostatnich dwóch latarni (17 maja 2015) w Gdańsku oraz Krynicy Morskiej cały projekt zamyka się w 720 km :)