Każdy pomysł na wyprawę rowerową jest dobry. Nawet jeśli będą to Koluszki. Może być nawet na składaku albo starej Ukrainie. Najlepiej bez przerzutek, żeby było zabawnie i prosto. „Nie pij wódki nie pij wina kup se rower Ukraina”, hasło pasowałoby jak ulał, jednak przez przypadek odkrywamy najzabawniejszy rower jaki jeździł niegdyś na polskich drogach – Romet Duet, 20 calowy tandem, takie podwójne Wigry.
Ciężko się nie uśmiechnąć na jego widok. Zdarza się nam potem Czarnobyl w Wakacje, wychodzi przezabawnie. Potem Pińsk majówkowo-urlopowy, gdzie zatopiliśmy się w prawdziwe białoruskie bagna, a potem… a potem to już jak tylko można daleko zajechać lądem, spod domu, byle na wschód i byle bez planów i przewodników. Żeby nie było, dorabiamy mu 3 przerzutki.
Niecałe cztery miesiące później jesteśmy już na Północy Kazachstanu. Słońce smaży nas po nosach, bo zgubliśmy gdzieś specjalne „noski” czyli plastikowe osłonki na nos przyczepiane do okularów. Trochę jestem zła, no bo może wyglądaliśmy w nich wyjątkowo głupio, może też niemiłosiernie łaskotały i chyba… się gdzieś zapodziały nieprzypadkowo. Był to również miły prezent od Siergieja z Jałty, rowerzysty co zna temat spalonych nosów i obtarć na tyłku. Jedziemy już od godziny i nic nie pijemy. To zasługa dwóch litrów Kumysu, który kupiliśmy od miłych gospodarzy. Chcieliśmy kupić tylko litr na spróbę, ale mili państwo sprzedali nam 2 w cenie 1. Podobno zdrowy, leczy wszystkie przypadłości brak mu przeciwskazań. Pijemy z zatkniętym nosem, bo zapach nie pasuje do smaku, a taki kwaśmy, że wykrzwi nawet kamienną twarz. Potem się dowiemy, że im kwaśniejszy tym więcej alkoholu, a robią taki kwas, bo to jedyny alkohol jaki mogą pić muzułmanie z Kazachstanu (oczywiście czysto teoretycznie, bo piwem i wódką nie gardzą). Poprawia nam się humor, choć tych procentów to tylko nieco więcej niż w kefirze. Pijemy od razu całość, bo jak się nagrzeje w słońcu to nasze żołądki mogłyby nie dać rady.
Od godziny trwa beznadziejna walka z wiatrem hulającym po płaskim stepie i już za moment mam rzucę rower do rowu gdy ni stąd ni z owąd podjeźdza dżip z dwoma Kazachami i jakby czytali nam w myślach pakują nasz rower i podrzucają całe 200km do Pawłodaru. Ugaszczają nas na swojej daczy, byśmy czuli się swobodnie i uraczają nas „wyśmienitym” kumysem. Ten na szczęście nie był taki kwaśny i mogliśmy chociaż udawać, że nam smakuje. Nie próbowaliśmy, ale mamy silne przeczucie, że lepiej im nie zaprzeczać gdy mówią: „ocziń wkusne, da?”.
Więcej na: www.inka-olo.pl