Podróż pokoleń
Pomysł wyprawy rowerowej, której celem byłoby objechanie Polski wzdłuż granicy pojawił się
w naszych głowach już 3 lata temu: 4 granice kraju (północ, wschód, zachód i południe) w 4 lata. Długości każdej z granic niedługie, przyjemność z jazdy rowerem gwarantowana a oprócz tego możliwość zwiedzania pięknych regionów kraju w sposób aktywny: na rowerze i z namiotem. Przygotowania do pierwszej wyprawy (wzdłuż wybrzeża) nie trwały długo: jak to zwykle w moim przypadku bywa: myśl przewodnia, krótkie przygotowania, realizacja-improwizacja i satysfakcja
z ukończonego projektu. Tak też było i tym razem. Wraz z moim Tatą przejechaliśmy trasę wzdłuż wybrzeża, ze Świnoujścia do Gdyni rowerem w 6 dni, w lipcu 2012 roku. Pogoda nie była sprzyjająca: codziennie mieliśmy na przemian deszcz i słońce. Czasem było przenikliwie chłodno i wietrznie
a innym razem gorąco nie do wytrzymania. Pierwotnie planowaliśmy wyruszyć ze Świnoujścia od granicy polsko-niemieckiej i podróż zakończyć na granicy polsko-rosyjskiej, jednak wspomniane warunki a szczególnie nieprzebyta ściana deszczu w Gdyni na Skwerze Kościuszki spowodowały, że ogłosiliśmy kapitulację i zakończyliśmy podróż właśnie w Gdyni. Kłopoty zdrowotne, które pojawiły się w latach 2013 i 2014 oraz narodziny najmłodszego syna w 2013 r. spowodowały, że nie mogliśmy realizować założonego planu – przejechania rowerem dookoła Polski w kolejnych latach. Na szczęście czas i zdrowie w 2015 roku pozwoliły na kontynuację naszych planów. Zaplanowaliśmy 2 tygodnie spędzić na rowerach jadąc wzdłuż wschodniej i północnej granicy od m. Wołosate do Gdyni – Skwer Kościuszki.
Dzień pierwszy 02.08 Ustrzyki Górne – Kalwaria Pacławska
Wyprawa rozpoczęła się zgodnie z planem – 02 sierpnia na zbiórce uczestników wyprawy w m. Polany koło Zamościa stawili się wszyscy, dwóch rowerzystów: Tato, ja oraz zespół pomocniczy (jak się później okazało – niezbędny) Mama, Ciocia i Wujek. Stamtąd wyruszyliśmy samochodem i rowerami do Ustrzyk Górnych. Na miejsce dotarliśmy wieczorem. Nocleg przewidziałem w schronisku Kremenaros. Odżyły wspomnienia z pobytu tutaj kilka lat wcześniej. Czas zatrzymał się w miejscu
i akurat w tym przypadku mam nadzieję, że tak pozostanie. Niestety, nie obyło się bez przygód – na miejscu okazało się, że nie mamy szpilek do głównego namiotu. Na szczęście Pan, który zarządzał schroniskiem wypożyczył nam zapasowe. Muszę dodać, że na całej trasie, którą pokonaliśmy,
z dwoma wyjątkami, spotykaliśmy się z dużym zainteresowaniem, pomocą i życzliwością ludzi, których mijaliśmy. Rozbiliśmy namioty, zjedliśmy kolację i udaliśmy się na krótki spacer a następnie bardzo podekscytowani usnęliśmy. Następnego dnia (3.08), pobudka około 7.00, krótkie, lekkie śniadanie, pakowanie sakw, namiotów, prowiantu i w drogę. Tak wyglądały kolejne nasze 13 poranków, których po skończonej wyprawie jeszcze długo mi brakowało. Start wyprawy znajdował się w m. Wołosate, do której dotarliśmy około 8.30. Na miejscu okazało się, że muszę walczyć ze sobą pomiędzy przemożną chęcią wejścia kolejny raz na najwyższy szczyt naszej części Bieszczad – Tarnicę a rozpoczęciem wyprawy rowerowej. Na szczęście rozsądek zwyciężył i wyruszyliśmy o 10.00. Bieszczady okazały się górami łaskawymi dla nas rowerzystów – podjazdy i zjazdy, zakręty, piękno miejsc przez które przejeżdżaliśmy spowodowały, że większość trasy minęła szybko. Pierwszy odpoczynek miał miejsce za miejscowością Lutowiska w okolicy Stanicy Kresowej Chreptiów. Tam znajduje się piękny punkt widokowy w kierunku Bieszczad. Nie planowany drugi odpoczynek zrobiliśmy w m. Czarna Górna, gdzie znajduje się prywatne Muzeum Historii Bieszczad. Miejsce jest interesujące z kilku powodów – znajdują się tutaj eksponaty pochodzące z rejonu Bieszczad, właścicielem – pasjonatem jest osoba prywatna, niestety bez wsparcia Państwa. „Kustoszem” jest miła Pani, która opowiada o Bieszczadach. Tak jak cały ten etap, dalsza część trasy przebiegała drogami asfaltowymi, po których odbywał się ruch kołowy. Trudny odcinek, pojawił się na 63 km od m. Krościenko k. Ustrzyk Dolnych do m. Jureczkowa – długa i w miarę prosta droga, nieosłonięty od słońca teren i podjazd cały czas pod górę. Jak się później okazało, było to tylko preludium przed odcinkiem od m. Jureczkowo do Arłamowa. Na tym odcinku, momentami musieliśmy prowadzić rowery. Na metę tego odcinka tj. Kalwarii Pacławskiej dotarliśmy bardzo zmęczeni ale również zadowoleni. Tutaj znaleźliśmy miejsce na rozbicie namiotu. Niestety było zbyt późno na podziwianie widoków okolic, które następnego ranka okazały się bardzo piękne.
Dzień drugi 04.08 Kalwaria Pacławska – Horyniec Zdrój
Następny dzień rozpoczął się wcześnie rano ale z powodu miejsca, do którego dotarliśmy wieczorem wyjechaliśmy dopiero o godz. 10.30. Trasa zaplanowana przez pierwszą część prowadziła przez miejscowości na płd. wsch. od Przemyśla. Pozytywnie zaskoczył mnie rejon, przez który przejeżdżaliśmy – nowe, bądź też niedawno odnowione domy, zadbane otoczenie i w miarę dobra nawierzchnia. Niestety za Przemyślem musieliśmy jechać przez około 10 km drogą nr 28 do Medyki, na której nie było lub prawie nie było pobocza, a jeździło dużo samochodów ciężarowych. W dalszej części naszej podróży dotarliśmy do m. Lubaczów, gdzie niestety wskazano nam zły kierunek jazdy do Horyńca i z tego powodu przejechaliśmy o 10 km więcej niż było to w planie. 10 km wydaje się nie dużo, ale jeśli jest to dystans do przejechania pod koniec dnia pełnego wrażeń i wysiłku to proszę mi wierzyć jest to duża odległość. Na metę dotarliśmy o godz. 22.00.
Dzień trzeci 05.08 Horyniec Zdrój – Hrubieszów
Dzień trzeci nie różnił się wiele od poprzednich – pobudka, śniadanie i w trasę. Pierwszy odcinek ok. 25 km, do m. Hrebenne przebiegał lasem, drogą asfaltową. Ruch samochodowy praktycznie nie istniał i wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że z powodu temperatury (40⁰C) asfalt po prostu rozpuścił się i musieliśmy brnąć w smole. Za Hrebennem, kilka kilometrów jechaliśmy leśną drogą asfaltową, niestety następne 50 km to już teren otwarty, drogi szutrowe, bądź też tzw. „kocie łby”. Teren raczej płaski, monotonny, jedyne wzniesienia, które zrobiły na nas wrażenie to teren Grzędy Sokalskiej. Hrubieszów przywitał nas burzą (jedyną na trasie), W ostatniej chwili przed burzą dotarliśmy do Hrubieszowa, notabene był to jedyny raz kiedy padał deszcz podczas naszej wyprawy.
Dzień czwarty 06.08 Hrubieszów – Okuninka
Trasa w tym dniu w większości przebiegała wzdłuż rzeki Bug, drogami asfaltowymi, miejscami w lesie, o terenie płaskim, wzdłuż Nadbużańskiego Szlaku Rowerowego. Mijaliśmy senne, spokojne miejscowości, znane z ważnych wydarzeń historycznych naszego kraju m.in. Horodło (unia polsko-litewska 1413 r.), Dubienka (bitwa stoczona 18 lipca 1792 r. przez Tadeusza Kościuszkę), Sobibór (niemiecki obóz zagłady). Ostatni odcinek trasy (ok. 3 km) przemieszczaliśmy się drogami leśnymi, gdzie nie spotkaliśmy żadnych ludzi. Tym większego szoku doznaliśmy po wyjechaniu na drogę biegnącą wzdłuż jeziora Białego, gdzie znajdowało mnóstwo osób, które korzystało z „uroków” centrum handlowo-usługowego i licznych punktów gastronomicznych. W pierwszym odruchu chcieliśmy cofnąć się do lasu i wrócić na trasę, jednak naszym celem był wojskowy ośrodek rekreacyjno-wypoczynkowy WSO SP. Znalezienie miejsca na nocleg nad Okuninką było zadaniem prawie niemożliwym, jednak dzięki wsparciu zespołu pomocniczego cel udało się osiągnąć. Jezioro Białe jak zwykle okazało się piękne ale otoczenie, ilość ludzi, centra handlowo-usługowe i punkty gastronomiczne spowodowały u nas ogólną niechęć do tego miejsca.
Dzień piąty 07.08 Okuninka – Janów Podlaski
Z Okuninki wyjeżdżaliśmy z radością, żegnając zatłoczoną miejscowość wypoczynkową. Pierwszy odcinek wyznaczonej na ten dzień trasy, z Okuninki do Sławatycz (ok. 30 km), przejechaliśmy szybko po trasie rowerowej. Tutaj zaplanowana trasa przejazdu pokrywała się ze wschodnim szlakiem rowerowym Green Velo i Nadbużańskim Szlakiem Rowerowym. Jedyny minus tego etapu to otwarty teren po którym musieliśmy się poruszać i brak miejsc na wypoczynek. Miejsca odpoczynku rowerów były dopiero przygotowywane. Pierwszy odpoczynek zaplanowaliśmy w m. Sławatycze, gdzie uzupełniliśmy zapasy wody. Drugi, dłuższy odpoczynek miał miejsce w m. Kodeń, gdzie znajduje się Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej oraz dom pielgrzyma, w którym zjedliśmy bardzo smaczny i tani obiad. Pod koniec dnia, przejeżdżaliśmy przez m. Pratulin, w której znajduje się Sanktuarium Błogosławionych Męczenników Podlaskich. Tutaj spędziliśmy ponad 2h oglądając film i słuchając księdza, który opowiadał o tym bardzo interesującym miejscu. Do Janowa Podlaskiego dotarliśmy około g. 19.00. Okazało się, że w samym Janowie Podlaskim nie ma pola namiotowego i musieliśmy dołożyć kilka kilometrów do m. Bubel-Łukowiska, gdzie znaleźliśmy odpoczynek w gospodarstwie agroturystycznym.
Dzień szósty 08.08 Janów Podlaski – Dubicze Cerkiewne
Będąc w okolicach Janowa Podlaskiego nie mogliśmy nie odwiedzić najstarszej państwowej stadniny koni. Miejsce naprawdę godne odwiedzenia, słynne z hodowli koni czystej krwi arabskiej i aukcji koni. Dlatego też czas wyjazdu w trasę opóźnił się. Pierwszy problem, który napotkaliśmy to przeprawa promowa przez rzekę Bug w Niemirowie. Okazało się, że z powodu niskiego stanu wód była zamknięta i musieliśmy jechać do Zabuża. Dzięki temu jednak mieliśmy okazję zobaczyć „Podlaski Przełom Bugu” i jechać wzdłuż rzeki Bug, gdzie po drodze znaleźliśmy kilka bajkowych miejsc widokowych, z których widać było przepiękną panoramę na meandrujący Bug i okolice. W Zabużu przedostaliśmy się na drugą stronę Bugu bezpłatnym promem, który kursował co pół godziny. Po prawej stronie rzeki teren okazał się nieco trudniejszy dla naszych zmęczonych organizmów – okazało się, że oddalamy się od rzeki i teren nieco wznosi się. Jednak po około 40 km od noclegu dotarliśmy do Św. Góry Grabarki, gdzie solidnie wypoczęliśmy zwiedzając cerkiew i okolice klasztoru. U podnóża góry znajduje się słynne cudowne źródełko, dzięki któremu i my mogliśmy nabrać sił na dalszą część tego etapu. Większość trasy tego dnia jechaliśmy drogami wojewódzkimi, o dobrej asfaltowej nawierzchni, na szczęście ruch nie był zbyt duży. Dopiero od m. Kleszczele do m. Dubicze Cerkiewne można było skorzystać z trasy rowerowej.
Dzień siódmy 09.08 Dubicze Cerkiewne – m. Stary Dwór (zalew Siemianówka)
Kolejny dzień zapowiadał się bardzo interesująco a to z powodu, iż w tym dniu zamierzaliśmy przejechać przez Puszczę Białowieską. Po godzinie jazdy dotarliśmy do Hajnówki, gdzie uzupełniliśmy braki w naszym oświetleniu, które ujawniły się poprzedniego wieczoru. Wstąpiliśmy do kościoła pw. Św. Cyryla i Metodego, w którym ogromne wrażenie zrobiły na nas unikatowe żyrandole, kinkiety
i świeczniki wykonane z poroża. Kolejnym etapem w tym dniu był rezerwat pokazowy Puszczy Białowieskiej. Jednak z powodu braku czasu, upału jak i ilości ludzi w tym miejscu, zarówno nam jak
i zwierzętom nie chciało się zwiedzać i pokazywać. Na obiad dotarliśmy do Białowieży, gdzie zjedliśmy obiad składający się z dań kuchni regionalnej. Dalszą część naszej podróży do m. Stary Dwór zdecydowaliśmy odbyć po drogach Puszczy Białowieskiej. Decyzja ta z jednej strony nie była najmądrzejsza – drogi były szutrowe, kamieniste, bardzo pylące a co za tym idzie bardzo męczące. Jednak okolice po których poruszaliśmy się – stara puszcza, zrobiła na nas ogromne, pozytywne wrażenie i postanowiliśmy w przyszłości przyjechać w to miejsce na rowerach i spędzić znacznie więcej czasu na jej zwiedzanie. Do miejscowości Stary Dwór dojechaliśmy o przyzwoitej porze, co pozwoliło nam nasycić się widokiem na zalew Siemianówka i skorzystać z odświeżającej kąpieli.
Dzień ósmy 10.08 m. Stary Dwór (zalew Siemianówka) – Lipsk
Następnego dnia, wypoczęci i z dobrym nastawieniem rozpoczęliśmy naszą przejażdżkę nie spodziewając się, że tym razem spotkają nas nieplanowane przygody – te dobre i niedobre. Ale od początku. Pierwsze 25 km do m. Jałówka przejechaliśmy w 1.5 h po w miarę równej, asfaltowej nawierzchni, praktycznie nie napotkaliśmy ruchu samochodowego. Na miejscu chcieliśmy obejrzeć cerkiew prawosławną pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Niestety, cerkiew była zamknięta i nie mogliśmy wejść do środka. Mimo to świątynia z zewnątrz i tak zrobiła na nas duże, pozytywne wrażenie. Dalsza część trasy tego dnia prowadziła dokładnie wzdłuż granicy. Mijane miejscowości wydawały się wymarłe i puste. Droga którą jechaliśmy miała nawierzchnię z kamieni i niestety nie nadawała się do jazdy. Spotkaliśmy mieszkańców jednej z miejscowości i w trakcie rozmowy dowiedzieliśmy się, że często spotykają rowerzystów takich jak my i niestety, często też zmuszeni są pomagać im w naprawie swoich rowerów. Ostatnio naprawiali oś koła roweru, która pękła na „kocich łbach”. Po 15 km dotarliśmy do m. Bobrowniki i skręciliśmy w drogę krajową 65 a następnie w drogę leśną w kierunku Kruszynian. Tutaj zatrzymaliśmy się na obiad w Tatarskiej Jurcie, gdzie zjedliśmy smaczne potrawy z kuchni tatarskiej i obejrzeliśmy tatarską jurtę. Drugim miejscem wartym odwiedzenia jest drewniany meczet muzułmański z końca XVIII wieku (jeden z dwóch najstarszych
w Polsce). Meczet można zwiedzać z przewodnikiem, który opowiada o historii Kruszynian z ogromną swadą robiącą duże wrażenie na słuchaczach. Po długiej przerwie, zregenerowani ruszyliśmy w dalszą drogę, a po 25 km podczas długiego podjazdu złapałem dziurę w dętce. Po zmianie dętki na dobrą okazało się, że tylne koło zostało scentrowane. Niestety w okolicy nie było możliwości naprawy i na takim kole musiałem jechać 70 km do m. Lipsk, gdzie zaplanowany został nocleg. Późnym wieczorem dojechaliśmy do m. Kuźnica, gdzie zjedliśmy kolację i już w zupełnych ciemnościach ruszyliśmy dalej. Przejeżdżaliśmy przez zupełnie nieoświetlone miejscowości. W pewnym momencie usłyszeliśmy jak gonią nas duże (?) psy. Prawdopodobnie pobiliśmy wtedy rekord prędkości w ucieczce. Moment ten nie był przyjemny ale na osłodę mogliśmy podziwiać pięknie rozgwieżdżone niebo, którego nie można doświadczyć w bardziej „cywilizowanych” rejonach. W oddali widać było również łunę światła pochodzącą od odległego o 17 km Grodna, która robiła niesamowite wrażenie na tle otaczających nas ciemności. Do Lipska dotarliśmy dopiero 15 minut po północy bardzo zmęczeni ale szczęśliwi, że tak naprawdę nic złego nam się nie stało. Nauczka na przyszłość – planować czas jazdy z zapasem na nieprzewidziane zdarzenia
Dzień dziewiąty 11.08 Lipsk – Jesionowa
Przed nami Puszcza Augustowska – kraina lasów, jezior i rzek. Rejon dla nas jeszcze nie odkryty. Dosłownie zanurzyliśmy się w lasy, przejeżdżaliśmy wzdłuż jezior, kanałów, przekraczaliśmy śluzy wodne oraz obserwowaliśmy ludzi biorących udział w licznych spływach kajakowych. Wszystko to utwierdziło nas w przekonaniu, że tutaj również warto wrócić i spędzić znacznie więcej czasu. W tym dniu zamierzaliśmy dojechać do końca naszej granicy wschodniej, jednak teren zaczął się podnosić,
a był to już 90 km od wyruszenia i zbliżała się godzina 20.00 toteż zdecydowaliśmy się na nocleg
w m. Jesionowa w gospodarstwie agroturystycznym. Miejsce bardzo przyjemne, właściciele mili, zajmujący się hodowlą bydła i produkcją mleka oraz serów podpuszczkowych dojrzewających. W związku z tym kolacja była ucztą dla podniebienia, a sery tak smakowały, że kupiliśmy więcej na zapas w dalszą drogę.
Dzień dziesiąty 12.08 Jesionowa – Brozówka
Ten etap przebiegał w większości drogami wojewódzkimi, gdzie nawierzchnia była równa. W części trasy mieliśmy okazję jechać również projektowanym szlakiem rowerowym Green Velo, który towarzyszył nam już aż do Fromborka. Problemem był natomiast ruch samochodowy i ukształtowanie terenu. Można śmiało powiedzieć, że był to drugi etap górski naszej wyprawy. Teren pagórkowaty, na przemian z dłuższymi bądź też krótszymi podjazdami i zjazdami, z licznymi zakrętami. Prędkość maksymalna na jednym ze zjazdów wyniosła nawet 57 km/h a minimalna na podjeździe w granicach 8 km/h. Daje to wyobrażenie o naprawdę wymagającym terenie do jazdy na rowerze, szczególnie jeśli wiezie się ze sobą cały ekwipunek. Po drodze mijaliśmy przepiękne mazurskie lasy i jeziora, które kusiły nas, aby zażyć w nich kąpieli i odpoczynku. Niestety musieliśmy dążyć do naszego celu
tj. ośrodka wypoczynkowego nad jeziorem Brożówka.
Dzień jedenasty 13.08 Brozówka – Dębówko
Zapowiadał się kolejny upalny dzień na terenie Mazur i Warmii. Przez pierwsze 35 km mijaliśmy malownicze jeziora i lasy, korzystaliśmy z istniejących ścieżek rowerowych. Teren stopniowo wyrównywał się a po wjechaniu na Warmię był raczej płaski i nie zalesiony. Po 40 km zrobiliśmy przerwę na pyszną kawę i drożdżówki w sympatycznej miejscowości Srokowo, które przywitało nas hejnałem z ratusza. Do Dębówka dotarliśmy bez przygód na g. 17.15. Nocleg tym razem wypadł nam w Dwórku Dębówko 3 km. od Bartoszyc. Miejsce znajduje się przy ruchliwej drodze wojewódzkiej nr 592 Kętrzyn-Bartoszyce, ale jest tak usytuowane a teren tak zagospodarowany, że nie odczuwaliśmy żadnych dolegliwości z tego powodu. Pani, która jest właścicielem, serdecznie zaprosiła nas do odpoczynku i poczęstowała bardzo smacznym posiłkiem. Od personelu dowiedzieliśmy się, że
z reguły w tym miejscu nie goszczą turystów z namiotami. Jednak jak powiedzieliśmy skąd jedziemy to w naszym przypadku zrobiono wyjątek. Na tyłach budynku znajduje się stary młyn bądź też zameczek, z którym związana jest legenda mówiąca o tym, że dawny właściciel miał córkę, która zakochała się w chłopcu z innej warstwy społecznej. Ojciec, jak się o tym dowiedział, zamknął ją
w wieży, ale kochankom udało się razem uciec i żyć razem długo i szczęśliwie. Jedną z ciekawostek jest ród Pani, która jest właścicielem posesji. Pochodzi on z kresów wschodnich a protoplastów rodu można obejrzeć na zdjęciach przy wejściu do hotelu.
Dzień dwunasty 14.08 Dębówko – Frombork
Następny dzień rozpoczęliśmy od szybkiego zwiedzania Bartoszyc: stare miasto z XIV w., Brama Lidzbarska z 1468 r. oraz kościół św. Jana Ewangelisty i Matki Boskiej Częstochowskiej z połowy XIV w. Trasa wiodła nas najpierw drogą wojewódzką nr 512 a później drogami powiatowymi i gminnymi. Był to szlak Green Velo, jednak nie została wybudowana żadna ścieżka rowerowa, którą moglibyśmy się poruszać. Widać było prowadzone prace, jednak nie były one zbytnio zaawansowane. Nawierzchnia drogi nie była dobra, po tylu dniach podróży odczuwaliśmy każdą nierówność. Zaletą obranej trasy był znikomy ruch samochodów. Ostatnie 17 km musieliśmy jechać drogą krajową nr 54 z m. Gronowo do Braniewa oraz drogą wojewódzką nr 504 z Braniewa do Fromborka na których odbywał się bardzo duży ruch samochodów. Był to najbardziej niebezpieczny odcinek jaki pokonaliśmy w całej naszej podróży. Ostatnim punktem tego dnia było zwiedzanie zespołu Wzgórza Katedralnego we Fromborku oraz Bazyliki archikatedralnej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
i św. Andrzeja. Nocleg zorganizowaliśmy w stanicy harcerskiej położonej niedaleko Wzgórza Katedralnego. Miejsce bardzo zaniedbane, które prosi się o kapitalny remont, jednak położone
w ładnym miejscu – w lesie, przy głównej drodze, blisko zalewu Wiślanego i centrum.
Dzień trzynasty 15.08 Frombork – Sztutowo
W przedostatnim dniu naszej podróży mieliśmy zawitać do Sztutowa. Z Fromborka istnieje możliwość przepłynięcia promem do Krynicy Morskiej co znacznie skraca odległość i czas potrzebny na dotarcie do Sztutowa. Jednak naszym celem było przejechanie na rowerze całej trasy a nie poruszanie się dostępną komunikacją. Toteż wyruszyliśmy w trasę i skierowaliśmy się do Tolkmicka i Elbląga. Ten odcinek prowadził drogą wojewódzką nr 504 i 503 ale na szczęście ruch samochodów był znikomy. Może dlatego, iż była to sobota i święto. Tuż za Fromborkiem teren zaczynał się znacznie wznosić przez następne 12 km, ale rekompensatą trudów był przepiękny krajobraz. 5 km przed Tolkmickiem nastąpiło znaczne obniżenie terenu, jednocześnie droga stała się bardzo kręta. Pozwoliło to odpocząć po wcześniejszej wspinaczce i rozkoszować się panoramą Zalewu Wiślanego. W Tolkmicku zrobiliśmy przerwę i kilka zdjęć w porcie morskim. Dalsza część trasy wiodła nas do Elbląga poprzez Wysoczyznę Elbląską, która może naprawdę zmęczyć rowerzystę. Przez następne 18 km mieliśmy co chwilę ostre podjazdy (przewyższenia do 70 m) jak również ostre zjazdy, jednocześnie droga była bardzo kręta. Na szczęście 10 km przed Elblągiem teren był już wyrównany i mogliśmy złapać drugi oddech przed zwiedzaniem miasta. W mieście znajduje się starówka z wybudowanymi na nowo budynkami
o kształcie i wielkości zbliżonej do średniowiecznych, przepływa kanał elbląski nad którym wybudowano urokliwe mosty (niektóre zwodzone). Z Elbląga udaliśmy się jak najkrótszą, co nie znaczy najlepszą, drogą w kierunku Sztutowa. Okazało się, że chcąc uniknąć jazdy na krótkim odcinku drogi krajowej nr 7 skręciliśmy w drogę przeznaczoną dla ciągników, wyłożoną płytami betonowymi. Te prawie 5 km na otwartym silnie nasłonecznionym terenie nie tylko nam uprzykrzyło życie. Z gorąca zresetował mi się telefon, którym mierzyłem przejechaną odległość i czas jazdy. Dalsza część podróży przebiegała w terenie równinnym, silnie nasłonecznionym, o bardzo dużym natężeniu ruchu. Sztutowo nie przywitało nas gościnnie. Zabrakło miejsca na polu namiotowym nad plażą a Pani, która kierowała ośrodkiem była bardzo nieprzyjemna, wręcz opryskliwa i nie chciała pomóc
w poszukiwaniu miejsca noclegu. Na szczęście znaleźliśmy nocleg w jednym z licznie oferowanych kwaterach prywatnych. Po całodniowej jeździe na rowerze wieczorna kąpiel w chłodnym Bałtyku była tym co pozwoliło na relaks i odprężenie, mimo znajdujących się bardzo licznie wczasowiczów na plaży.
Dzień czternasty-ostatni 16.08 Sztutowo – Gdynia, Skwer Kościuszki
Ostatni, najkrótszy dzień naszej podróży. Pełni szczęścia i radości wyruszyliśmy w kierunku Mikoszewa na przeprawę promową, która w sezonie była czynna codziennie od 5.15 do 22.00, koszt przeprawy dla osoby z rowerem wyniósł 5 zł. Dzięki temu oszczędziliśmy 23 km drogi do Gdańska
i mogliśmy podziwiać ujście Wisły do Bałtyku. Trasa wiodła nas drogą wojewódzką nr 501 o dobrej nawierzchni, w samym trójmieście mogliśmy poruszać się ścieżkami rowerowymi. W drodze do mety przejechaliśmy, a momentami prowadziliśmy rowery przez starówkę w Gdańsku (trwał właśnie ostatni dzień jarmarku dominikańskiego), następnie dotarliśmy do Brzeźnia, Jelitkowa. Minęliśmy
z wielką ulgą zatłoczony Sopot i skierowaliśmy się w kierunku Kępy Redłowskiej skąd mogliśmy podziwiać panoramę Zatoki Gdańskiej. Ostatnie 2 km również nie były takie o jakich marzyliśmy.
W tym dniu w Gdyni odbywał się 5 konkurs lotów Red Bull i w związku z tym na Skwerze Kościuszki
i Nabrzeżu Pomorskim było mnóstwo ludzi tak, że nie można było normalnie jechać rowerem ani zwiedzać atrakcji turystycznych.
Podsumowanie i porady praktyczne
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Żwirek